Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 43
luty 2003
Festiwale
Mikołajki Folkowe 2002

JAR

Ludmiła Michajłowa-Czuluk

W konkursie „Scena Otwarta” podczas grudniowych „Mikołajków Folkowych” wystąpiło trzynaście zespołów. Ostatnim z nich był białoruski Jar – dwie dziewczyny z wiolonczelą. Kiedy wyszły na scenę, wypełniły swoją muzyką i śpiewem całą przestrzeń. Jury było jednomyślne – I Nagroda.


fot.: W. Samociuk Prawdę mówiąc spodziewałam się większej ilości osób w Waszym zespole...

Masza Łagodicz: Zazwyczaj zespoły pojawiają się na scenie w składzie co najmniej trzyosobowym. Kiedy przyjeżdżamy na jakiś koncert, jednym z pierwszych pytań, które pada jest: „A gdzie reszta?” Staramy się w dwuosobowym składzie brzmieć jak orkiestra. Z tego powodu wykorzystujemy nie tylko wiolonczelę, która jest naszym instrumentem podstawowym, lecz także dudy, flet, dzwonki i inne. Nasi znajomi często mówią: „Koniecznie musicie dołączyć perkusję!”; albo: „Tu przydałaby się gitara”. Wszyscy słyszą na swój sposób.

Co oznacza słowo „Jar”? Przyznam, że moje pierwsze skojarzenie pobiegło w stronę jaru – wąwozu...

M. Ł.: Nie od razu wiedziałyśmy, jak będziemy się nazywały. Było dużo różnych wersji, w końcu pomysł „Jaru” podrzucił nam Jurij Dmitrijew z Trojcy. Słowo „jar” bezpośrednio nawiązuje do Słońca – w pogańskich czasach bóg Słońca zwał się Jaryła. Z samego rdzenia tego słowa powstała słoneczna nazwa naszego zespołu.

W Lublinie wystąpiłyście na festiwalu folkowym. Jak same określacie muzykę, którą wykonujecie?

Natasza Pietrowicz: Muzyka, którą gramy, podłoże ma niewątpliwie ludowe. Opieramy się na „babcinych” śpiewach, które dziś już odchodzą w przeszłość. Jednak staramy się to łączyć z nowymi trendami, dodawać trochę wrażliwości muzycznej czasów, w których żyjemy.

W jakim języku śpiewacie? Wydawało mi się, że słyszałam i białoruski, i rosyjski.

M. Ł.: Nie. Śpiewamy wyłącznie po białorusku. Natomiast rzeczywiście mogą pojawić się, jak na przykład w jednej z weselnych piosenek, takie słowa jak „podrużki” (koleżanki, w znaczeniu druhny – przyp. red.), które jest słowem rosyjskim, a nie białoruskim.

N. P.: Chodzi w takich wypadkach o różnice w poszczególnych dialektach kraju. Ten akurat utwór został posłyszany i zapisany w rejonie mohylewskim lub witebskim, gdzie w języku białoruskim bardziej widoczne są naleciałości języka rosyjskiego, co jest oczywiste ze względu na położenie geograficzne. Tę piosenkę Masza wykonuje nie zmieniając oryginalnej wersji tekstowej, natomiast ja wprowadzam motywy muzyki reggae.

Jak rozwijała się Wasza kariera muzyczna? Wiem, że obie należałyście do innego białoruskiego zespołu – Jurii.

M. Ł.: Ukończyłyśmy szkoły muzyczne, a teraz studiujemy na Uniwersytecie Kultury w Mińsku. Tak, rzeczywiście współpracowałyśmy z Jurią – ja półtora, a Natasza pół roku.

N. P.: W lecie 2002 roku zagrałyśmy z tym zespołem w Łodzi i Warszawie, po czym Masza odeszła, a ja jeszcze pojechałam na „Słowiańskij Bazar” do Witebska. Po wakacjach zdecydowałyśmy, że spróbujemy obie stworzyć coś nowego.

M. Ł.: Dosyć szybko nagrałyśmy płytę demo. Jest na niej sześć utworów. W połowie 2003 roku planujemy nagrać swój profesjonalny album z jedenastoma przygotowanymi kawałkami.

Jak czujecie się na lubelskich „Mikołajkach Folkowych”?

M. Ł.: W ubiegłym roku występowałam na tej scenie z Jurią podczas głównego koncertu. Wówczas było trochę łatwiej, po prostu wyszłam na scenę i zaśpiewałam. Natomiast w tym roku „Mikołajki Folkowe” są dla nas przede wszystkim sprawdzianem, który pokaże, co dalej. Być może pozostaniemy przy duecie, ale dopuszczamy też możliwość rozpoczęcia współpracy z trzecią osobą i pewnej zmiany kierunku muzycznego. Tworzenie czegoś samemu i sprawdzanie tego podczas konkursów daje poczucie wspinania się i samodzielnego osiągania celów.

Uważam, że podczas konkursu, także w porównaniu z innymi zespołami, wypadłyście bardzo dobrze. Mało która grupa została tak ciepło przyjęta i tak owacyjnie pożegnana przez publiczność.

N. P.: Było mam bardzo miło, gdy po występie ludzie podchodzili do nas mówiąc, że podobała się im nasza muzyka. Ogólnie uważamy, że bardzo dobra była organizacja całego festiwalu, także na przykład to, że miałyśmy własną garderobę.

Jaki jest odbiór muzyki folkowej na Białorusi?

M. Ł.: Muzyka inspirowana folklorem jest postrzegana jako elitarna i kameralna, ma ona dosyć szczupły krąg odbiorców. Wzbudza zainteresowanie na przykład w środowiskach studenckich, wśród ludzi, który pragną różnić się od szarej masy, iść od przodu i szansę na to widzą w sięganiu do tradycji.

Na Białorusi brakuje typowych festiwali folkowych. Jurij Dmitrijew z Trojcy organizował festiwal „Taukaszyki”, ale ostatni raz odbył się on trzy lata temu. W 2002 roku na „Słowiańskim Bazarze”, w ramach „Dni Białorusi”, zorganizowano coś podobnego, lecz to się nie udało – naród nie zrozumiał ani muzyki Trojcy, ani Jurii. Według mnie właśnie brak zrozumienia dla takiego rodzaju muzyki jest tu głównym problemem. W najstarszych białoruskich miastach, w których zachowały się zamki, często są organizowane różnego rodzaju festyny i konkursy, ale zawsze z muzyką „pod publiczność”. Istnieje zapotrzebowanie na „show”.

Jakiś czas temu postanowiłyśmy z Nataszą wziąć udział w konkursie młodych estradowych wykonawców, gdzie głównym jurorem był Michaił Finberg (Dyrektor Państwowej Orkiestry Symfonicznej na Białorusi – przyp. red.). Chciałyśmy pokazać coś nowego, złamać stereotypowe myślenie o muzyce. Niestety, to co zaprezentowałyśmy, przeszło bez echa.

W Polsce znane są mińskie zespoły typu Trojca Iwana Kirczuka i Juria Jurija Wydronaka. Teraz wiemy także i o Was. Jak wiele zespołów inspirujących się tradycją jest w Mińsku?

N. P.: Istnieje nieoficjalny podział na zespoły znane, takie jak Trojca, Juria, Kriwi, Pałac oraz młode grupy, jak choćby Bez Biletu, Nagual, czy nasz Jar. Niektóre z młodych zespołów sięgają nie tyle do „babcinych” pieśni, co do czasów pogańskich. Są także takie, które działają na uniwersytetach pod kierunkiem wykładowców i tylko w ramach uczelni (Gramnicy, Bałamuty, Wauczynniki, Znicz).

Wróćmy do Waszego zespołu. Jaki repertuar preferujecie?

M. Ł.: Tematyka naszych utworów jest różnorodna. Z reguły są to pieśni związane ze starymi białoruskimi obrzędami, śpiewamy pieśni kolędowe, kupalskie (sobótkowe) i inne. Podczas konkursu na „Mikołajkach Folkowych” przedstawiłyśmy publiczności jedną kolędę i trzy pieśni weselne – jedna z nich, „Sonca” (Słońce), jest naszą kompozycją utrzymaną w konwencji weselnej. W naszym repertuarze dominuje dramatyczna liryka miłosna.

N. P.: W utworach „od babć” staramy się nie ingerować w tekst. Natomiast od strony muzycznej mamy duże pole do popisu. Do niektórych melodii teksty sama pisze Masza, jak na przykład do „koladki” (kolędy), którą zaprezentowaliśmy na „Mikołajkach”. Często nagle zmieniamy rytm w najmniej spodziewanych chwilach.

Momentami myślałam, że to improwizacja...
M. Ł.: W gruncie rzeczy każdy występ jest inny, nigdy nie da się zagrać i zaśpiewać dokładnie tak samo. Jakie macie plany na przyszłość?

N. P.: Na wiosnę tego roku wybieramy się do Torunia na festiwal „Wiosna”, potem być może także do Skierniewic. Bardzo chciałybyśmy pojechać do Francji. Mamy nadzieję także na wyjazd do Berlina, gdzie często przebywają nasi przyjaciele z grupy Kriwi.

Nie myślałyście o odwiedzeniu Rosji?

M. Ł.: Absolutnie nie! W Rosji za bardzo dominuje show biznes, tak zwana „popsa”. Wydaje się nam, że w Polsce doskonale rozumiana jest muzyka folkowa, w tym także taka, którą my prezentujemy. Tu „folk biznes” stoi na wysokim poziomie.

W takim razie – do zobaczenia!


Ludmiła Michajłowa-Czuluk