Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 21
(1) 1999
Festiwale

"Scena Otwarta" wg Wojtka

Agnieszka Matecka - Skrzypek

Od "Folku w pigułce" i innych programów prowadzonych przez Wojtka Ossowskiego w radiowej "Trójce" niejeden zespół folkowy rozpoczynał swoją karierę. Zna go też "mikołajkowa" publiczność, bo wielokrotnie prowadził festiwalowe koncerty. W tym roku wystąpił nowej, podwójnej roli, jurora "Folkowego Fonogramu Roku" i "Sceny Otwartej".

Jak się czułeś oceniając występy młodych grup?


Od razu powiem, że było ciężko. Funkcja jurora takiego konkursu nie jest fuchą, gdzie zasiada się i wszystko jest jasne. Zgłosiło się wiele "bytów scenicznych", które są może jeszcze nie do końca uformowane, ale mających już jakieś atuty. Jechałem tutaj pełen dobrego samopoczucia, wierząc w to, że muzykologia, którą studiowałem pozwoli mi udowodnić moim słuchaczom, że można porównywać zespoły grające różną muzykę. Uważałem, że istnieją pewne kryteria czysto muzyczne, dzięki którym porównuje się w sposób pozbawiony emocji i wtedy wychodzi wynik naprawdę solidny i obiektywny. Natomiast okazało się, że słuchacze mieli dużo racji. Występujące w ramach "Sceny Otwartej" grupy już przeszły przez wstępne sito selekcji i umiały grać. Te z kolei, które nie umiały za bardzo grać, u których wirtuozeria nie była mocną stroną, potrafiły porwać graniem zespołowym. Nie jest to tak widowiskowe jak popisy solowe, ale jeśli zespoły mają zgrabną fakturę, to jest to taka sama cecha dobrego warsztatu muzycznego jak szkolenie indywidualne. Inne grupy miały bardzo dobre pomysły repertuarowe i aranżacyjne, widać było bardzo duże osłuchanie. Z tych wszystkich powodów wybór był bardzo trudny, obrady jury przeciągały się i tylko osobista kultura jurorów sprawiła, żeśmy się nie pobili. W końcu jednak wynik ogłosiliśmy niemal jednogłośnie. Jeden zespół wyróżniliśmy za brawurowe chóralne wykonywanie pieśni (Ovo), drugi za fakturę (Jahiar Group), trzeci za poczucie humoru (Bractwo Wianki Samagri), przyznaliśmy jeszcze trzy wyróżnienia. Jak widać trzy zespoły nagrodziliśmy za trzy różne rzeczy. Tak naprawdę przyszłość dopiero pokaże, która z tych grup się rozwinie. Dwie z nich pokazały Wschód z różnych stron. Pierwsza to "Jahiar Group" - poważne podejście do muzyki, druga to Bractwo Wianki Samagri - polski Nustratol Eath Fateht Ali Khan z poczuciem humoru, tacy polscy The Blues Brothers. Obie są trochę wyróżnione na wyrost, bo nie wiadomo jeszcze jak się rozwiną, ale mają już taki warsztat muzyczny, który jednym pozwala bawić się w muzykę, a drudzy tak elegancko brzmią, że mogą wejść już do studia i nagrywać płytę. Dochodzimy do konstatacji prostego faktu, że muzyka folkowa przestała już być jednolita, ma tyle odmian i gatunków, że faktycznie ocena w jednej kategorii przestała mieć już sens. Nikt przecież nie porównuje Ireny Santor i Depeshe Mode w jednej kategorii. Poza tym ruch folkowy w Polsce zaczyna być już naprawdę tak duży, że powinniśmy podzielić go na kategorie.


Jakie kategorie więc proponujesz?


Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym. Są na przykład zespoły, które tworzą i odtwarzają, które grają muzykę postmikołajową - to znaczy polską, słowiańską, i te, które inspirują się źródłami celtyckimi. Nie wiem, trzeba by zrobić burzę mózgów, bo takie podziały powinny inspirować również do rozwoju i pokazywać w jakim kierunku iść.


Konkurs jest zawsze kontrowersyjny, co myślisz o idei współzawodnictwa?


Przede wszystkim jest to zabawa, choć zespoły dobre traktują konkurs poważnie, zupełnie inaczej niż grupy początkujące. Dla zespołów mających już osobowość sceniczną np. "Pole Chońka", konkurs jest możliwością zdobycia prestiżu. Natomiast dla grup, które grają od tygodnia, czy dwóch jest on szansą na popatrzenie, obycie.

Współzawodnictwo ma sens. Nasza rzeczywistość coraz bardziej się degraduje i ludzie często krytykują takie sprawdzone formy. Skoro jednak Konkurs Chopinowski się odbywa i ma to jakieś znaczenie dla fachowców, to dlaczego konkurs folkowy miałby nie mieć.


Jakie zdanie wyrobiłeś sobie po wczorajszych przesłuchaniach na temat polskiego folku?


Mimo wszystko ma się dobrze. Myślę, że muzyka folkowa zaczyna się odbijać od dna. Były lata 70-te , 80-te, takie "macanie", początki. Był "Folk - Blues Meeting", wiele ruchów wtedy powstało. Wydaje mi się, że wówczas zrodził się pomysł na polski folk. Lata 80-te to Kwartet Jorgi, który wywarł jakieś piętno na wszystkich młodych wykonawcach. W końcu tej dekady powstała też Orkiestra św. Mikołaja. W kategorii legend tych lat jej jednak nie umieszczę, bo tak naprawdę rozdział Orkiestry rozpoczyna się w następnej dekadzie. Tym czym Kwartet Jorgi w latach 80-tych, w 90-tych stała się Orkiestra. Dla wielu zespołów, np. "Pole Chońki" usłyszenie Orkiestry było zwrotem o 180 stopni w karierze muzycznej.

Najważniejsze, żeby były takie spotkania, "Gadki z Chatki" i inne formy działania. Wówczas sobie poradzimy. Nawet jeśli szołbiznes tego nie docenia, to ruch folkowy ma szczęście, że rozwija się pełzająco. Miejmy nadzieję, że nie spadną na niego "dobrodzieje" z mediów i zaczną nakręcać modę, wydoją wszystko i zostawią. Tak naprawdę siła ruchu folkowego polega na opozycji w stosunku do szołbiznesu. To zresztą widać po publiczności.


Byłeś też jurorem Folkowego Fonogramu Roku, co myślisz o tym pomyśle?


To dobry pomysł, trzeba się go trzymać i w przyszłym roku też zrobić. Kiedyś był śmieszny czy żałosny wręcz Fryderyk, którego robili ludzie w garniturach nie mający pojęcia o folku. Poklepywali się po plecach i patrzyli, kto w branży jest najbardziej folkowy np. Grzegorz z Ciechowa. Po prostu zawłaszczyli sobie kawałek naszej ziemi. Teraz wzięliśmy sprawy w swoje ręce.

Nawet jeśli pomysł jest komercyjny i ktoś może na to kręcić głową, to dla wielu miłośników muzyki folkowej, którzy mieszkają w małych miasteczkach i nie mają dostępu do płyt na co dzień ta komercyjna zabawa ma sens. Przybliży im tę muzykę i będzie te płyty łatwiej dostać. Jednym słowem byłbym za tym, żeby iść w komercję, ale trzymać rękę na pulsie, żeby nie wymknęła się nam spod kontroli, żeby komercja służyła słuchaczom, a nie istniała dla siebie samej. Fonogram Roku jest sposobem oswajania komercji.


Musiałeś wybrać tę jedną spośród 19 płyt i kaset. Czy było to trudne?


Było, aczkolwiek myślę, że gdyby konkurs rozpisać wcześniej, tak by obejmował "Czas do domu" Orkiestry św. Mikołaja to nie miałby on wogóle sensu. Tamta płyta powalała. W tym roku było dużo podobnych wydawnictw. Fonogram pokazał, że istnieje pewna konsekwencja w rozwoju tego ruchu od Kwartetu Jorgi po Orkiestrę św. Mikołaja. Jest coraz więcej grup sięgających po muzykę polską, jest to rzec można osobna kategoria, i chyba w tej edycji konkursu największa. Celtyckie i inne rzeczy schodzą na margines. To cieszy, bo wydaje mi się, że muzyka słowiańska to muzyka przyszłości. Folkowy Fonogram Roku pokazuje, że folkowi muzycy są autentycznymi muzykami, bo tworzą pewną wartość istotną dla kultury. To jest coś, czego się jeszcze społecznie muzykom tego nurtu odmawia.


Czy sądzisz, że istnieje moda na muzykę polską, słowiańską?


Nie odpowiem wprost. Kiedyś, gdy byłem organizatorem folkowej "Famy", w 1986 czy 1987 roku rozmawiałem z Varsovią Mantą i Raga Sangit na temat wspólnego grania. Obie grupy zgodziły się niechętnie. Jednak na tej "Famie" razem pograli i skończyło się to wielkim wspólnym koncertem, po którym wszyscy byli tak naładowani energią, że trzy godziny po zejściu ze sceny walili w bębny, żeby ochłonąć. To był dla mnie początek wspólnego myślenia o muzyce; mimo że gra się muzykę z różnych stron, to wrażliwość muzyczna i estetyczna jest ta sama. Teraz zauważyłem, że odchodzi się od tego rozumowania. Muzyk siłą rzeczy patrzy na całość przez pryzmat swojej praktyki i nie można mieć pretensji o takie spojrzenie.

Natomiast jeśli chodzi o organizatorów wydarzeń kulturalnych, to myślę, że mnie jako podatnika najbardziej obchodzi, żeby z moich pieniędzy nie utrzymywać masy darmozjadów, którzy żyją z folkoru.

Jest jeszcze jeden aspekt. Przez niektóre środowiska np. rockowe, muzyce folkowi nie są uważani za twórczych. Na przykład zespół Voo Voo wychodzi na scenę i gra kawałki, które sobie z kapelusza wymyślił i oni są artystami pełną gębą. Natomiast grupy folkowe niby coś próbują, ale to są takie harcerzyki. Natomiast dla muzyków ludowych grupy folkowe są nieautentyczne. Jeśli ktoś by się znalazł w działce folkowej, to jest artystą, ale takim nie do końca. Tak naprawdę, to artysta folkowy na każdym kroku musi udowadniać, że jest potrzebny. Choćby przykład suki biłgorajskiej pokazuje, że ruch folkowy przywrócił kawał naszego życia muzycznego i praktyki, która już zanikła. Jest to coś, co powinniśmy podkreślać.

Nie należy krytykować folku inspirującego się obcym folklorem, bo przecież w latach poprzednich królowała muzyka celtycka czy andyjska, ale wiele zespołów i słuchaczy przeszło po niej, jak po moście, do muzyki polskiej.

Tędy droga, na to muszą być pieniądze. Jeśli ktoś tak naprawdę chciałby zrobić dużą rewolucję kulturalną w Polsce, to skierowałby strumień pieniędzy w tym kierunku, na muzykę latynoską czy celtycką. Muzyka polska też by na tym zyskała.

"Mikołajki Folkowe", "Gadki z Chatki", czy "Folkowy Fonogram Roku" są dowodem na to, że trzeba konsekwentnie pracować i wtedy te działania przestają być tylko eksperymentem.


Rozmawiała Agnieszka Matecka