Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 21
(1) 1999
Rozmowa

Chcemy chronić melodię!

Agnieszka Kościuk

Białoruski zespół Trojca stał się prawdziwym objawieniem tegorocznych Mikołajków. Ich koncert cechowała niemal mistyczna atmosfera. Swoim podejściem do muzyki, wspaniałą umiejętnością połączenia tradycji i współczesności urzekli nie tylko publiczność, ale też muzyków, którzy odkryli w nich bratnie dusze. Płyta zespołu rozeszła się w ekspresowym tempie w przerwie koncertu, niektórzy fani musieli odejść z kwitkiem.


Jak to się stało, że wystąpiliście jako jeden z zespołów na Koncercie Głównym "Mikołajków Folkowych'98" ? To Wasza pierwsza wizyta w Polsce?


Iwan Kirczuk

Iwan Kirczuk: Wszystko zaczęło się w tym roku w Słowenii, gdzie po raz pierwszy zetknęliśmy się z Orkiestrą św. Mikołaja i byliśmy z tego spotkania wzajemnie zadowoleni. Nasza muzyka spodobała się i zaproszono nas do Lublina. Jesteśmy za to wdzięczni.

W Polsce jesteśmy po raz pierwszy. Dużo podróżujemy, w tym roku przejechaliśmy już 15 tys. kilometrów, a polski festiwal jest trzynastym tegorocznym. Najczęściej grywamy w Holandii, tam rozpoczęła się na dobre działalność artystyczna grupy i tam nagraliśmy swoją pierwszą płytę. W tym roku, oprócz Słowenii odwiedziliśmy także Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Jugosławię i Węgry, gdzie występowaliśmy na dwóch dużych festiwalach. Ostatni koncert mieliśmy w sierpniu na międzynarodowym festiwalu w Portugalii.


Jak doszło do spotkania się muzyków Waszego zespołu i podjęcia decyzji o wspólnym graniu?


I.K.: Znamy się już od dziesięciu lat. Zawsze chcieliśmy grać muzykę inspirowaną folklorem, ale nie byliśmy jeszcze do tego przygotowani. Dmitrij i Witalij grali w różnych zespołach rockowych, ja natomiast uczyłem studentów śpiewać białoruskie pieśni ludowe i zajmowałem się badaniem folkloru.

Dmitrij Łukańczyk: Tak, Witalij i ja graliśmy w zespołach rockowych, ale czasami zdarzało się nam muzykować razem. Ja trafiłem do szkoły muzycznej, w której wykładał Iwan. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Mieliśmy taki przedmiot, który dotyczył pieśni ludowych i już wtedy szczególnie to nas zainteresowało. Wciąż graliśmy rocka, ale nasza białoruska muzyczna kultura etniczna stała się nam bliższa. To zainteresowanie tak jedną, jak i drugą muzyką kazało nam szukać sposobów na połączenie tych stylów. Była chęć, spróbowaliśmy i chwyciło!

I.K.: Po raz pierwszy zagraliśmy razem w 1995 r., pracowaliśmy wtedy nad jednym utworem. Chcieliśmy zachować jego pierwotne brzmienie, ale zagrać na współczesnych instrumentach, czyli połączyć dawność z dzisiejszą aranżacją. Zawsze zależało nam na zachowaniu pierwotnej wersji pieśni, takiej, jaką odnaleźliśmy w naszym folklorze. Chcemy chronić melodię! Dopiero do tego staramy się znaleźć dodatkowe elementy współczesnego brzmienia i zgrabnie to połączyć. Nasze główne założenie dotyczy harmonii między tym co stare i nowe. Współczesność nie może za bardzo ingerować w to, od czego zaczynamy, nie może tego zepsuć. Np. jeżeli pieśń pochodzi z obrzędu weselnego, to utwór ma być utrzymany w takim nastroju i tonacji. Tak samo, gdyby chodziło o pieśń żołnierską - nie można byłoby gruntownie jej zmienić.

Powiodło się nam, potem nastąpił szybki rozwój. Powiedziałbym, że był to gwałtowny skok. Zaczęliśmy wyjeżdżać na koncerty zagraniczne. W 1996 wyjechaliśmy do Holandii. Tam odbiór naszej muzyki przez publiczność był bardzo dobry, a dla nas zaskakujący. W rezultacie zamiast trzech koncertów zagraliśmy dziewięć. Powiedziałbym, że Holandia była dla nas odskocznią, dała nam wiarę w siebie, utwierdziła w przekonaniu, że dobrze robimy grając taką muzykę. Na Białorusi jest inaczej, muzyka ludowa nie jest doceniana, zespołów folkowych jest bardzo mało. Co prawda są grupy, które próbują grać muzykę ludową, ale za bardzo ją zniekształcają, ponieważ ingerencja współczesności jest zbyt duża. Zastosowanie takich instrumentów jak gitara basowa czy instrumenty dęte nie zawsze jest trafne i odpowiednie, nie zawsze pomaga w osiągnięciu efektu harmonii.


Jak wspominacie swoje pierwsze koncerty?


I.K.: Kiedy przyjechaliśmy do Holandii, mieliśmy przygotowanych tylko 5 pieśni. Nasz pobyt tam związany był przede wszystkim z prezentowaniem brzmienia poszczególnych instrumentów. Wkrótce po powrocie opracowaliśmy 40 pieśni i mieliśmy już repertuar na dwie godziny. To nieczęsto się zdarza, trudno jest trzem osobom grać tyle czasu, a najtrudniej jest śpiewać. Pieśni zawsze były i są najważniejsze, nie fragmenty instrumentalne. Pieśń to podstawa, to fundament.


Co stanowi źródło informacji o dawnych pieśniach ludowych?


I.K.: Wielokrotnie jeździłem na obozy folklorystyczne, przez 15 lat zbierałem ślady dawnej muzyki. Mam własne archiwum ludowych pieśni, baśni i przysłów, tego wszystkiego, czym kiedyś żyła wieś. Wiele dały mi spotkania ze starszymi ludźmi; nasze rozmowy i ich śpiewanie nagrywałem na magnetofon. Potem pracowałem nad tym materiałem i wybierałem to, co moim zdaniem było najlepsze.

Na Białorusi jest 6 regionów etnograficznych, różniących się nieco od siebie. Na kształtowanie się ich kultur muzycznych wpłynęło wiele czynników. Bardzo duże znacznie miały państwa ościenne: Polska, Ukraina, Rosja, Litwa czy Łotwa. Również nie bez echa przeszły migracje ludności, wpływ miały mieszane małżeństwa. Wszystko się przemieszało, więc i sama muzyka zyskała nowe akcenty.


Czy działalność Waszego zespołu jest dofinansowywana przez państwo?


Trojca

I.K.: Nie, istniejemy sami z siebie. Nie jesteśmy związani ani z białoruskim Ministerstwem Kultury, ani z żadną inną organizacją. Musimy w związku z tym sami siebie promować i szukać możliwości wyjazdów.


Jak powstała nazwa grupy?


I.K.: Po pierwsze, są trzy osoby w zespole. Po drugie, na Białorusi jest tradycja muzyki trzech instrumentów - bębna, cymbałów i skrzypiec. Po trzecie, u nas wiosną obchodzi się duże święto "Trojca", kiedy to budzi się ziemia i przyroda odradza się. Z tym świętem zawsze było związanych dużo pieśni.

D.Ł.: Kiedy zaczęliśmy grać, nie zastanawialiśmy się jeszcze nad nazwą zespołu. Minął jakiś czas i przyszła sama. Zaproponował ją Iwan. Ze względu na trzy osoby w zespole, na to że korzenie naszej muzyki pochodzą z dawnych czasów, na sam pojęcie "trojcy" i symbolicznej liczby 3. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do nazwy.


Zajmujecie się tylko pieśniami białoruskimi?


I.K.: Gramy tylko pieśni białoruskie, ale jak już mówiłem, zawsze silne oddziaływanie na naszą muzykę miały sąsiadujące grupy narodowościowe. To zaznaczyło się także w słownictwie pieśni i mogą się w nich pojawiać słowa rosyjskie, polskie czy ukraińskie. Nie zmieniamy tego. Tekst i melodia pozostają takie same. Możemy dodać coś od siebie, nowe elementy, ale nie są to zmiany fundamentalne.

D.Ł.: Mamy swoje zasady. Jeśli coś dodajemy staramy się, aby harmonijnie współbrzmiało to z całością.


Dlaczego tak ważne miejsce wśród waszych instrumentów zajmuje perkusja?


D.Ł.: Perkusja? Zawsze byłem perkusistą! Na początku grałem na podstawowym zestawie, potem przeszedłem na bardziej unowocześniony. Witalij grał na gitarze elektrycznej. Pierwsze efekty naszego wspólnego muzykowania wydały nam się banalne, "nie kleiły się". Po tych próbach zrezygnowałem z mocnych uderzeń, a Witalij z ostrych akordów. Dopiero kiedy złagodziliśmy agresywność muzyki współczesnej osiągnęliśmy pożądane brzmienie.


Czy widzicie różnicę między tymi warunkami i możliwościami, które mieliście przed nagraniem pierwszej płyty, a obecną sytuacją na rynku muzycznym?


I.K.: Początki były trudne, mieliśmy dużo problemów z nagrywaniem. Próbowaliśmy znaleźć sponsorów, ale ich nie było, zrezygnowaliśmy z dalszych poszukiwań. Pierwszy krążek nagraliśmy za własne pieniądze. Być może, gdybyśmy mieli lepszy start, już wówczas nagralibyśmy dwie płyty.

D.Ł.: I to nie był tylko problem finansowy naszego państwa. Sytuacja jest bardziej skomplikowana. Na Białorusi zajmowanie się swobodną działalnością artystyczną napotyka na wiele trudności. Niewielu popierało dążenia do poznawania własnych korzeni, chociaż w tej chwili zauważa się większe zainteresowanie etniczną kulturą białoruską. I jeszcze jedno, w naszym kraju wszystko, co nowe przechodzi bardzo opornie. Władza popiera kulturę, ale nie przeznacza środków na jej finansowanie. Naszym zdaniem to powrót do lat 70-tych. Gdyby zamknąć oczy i posłuchać tego wszystkiego, co się dzieje wokoło, to odniosłoby się wrażenie powrotu do czasów istnienia Związku Radzieckiego.

I.K.: W Mińsku nie ma klubów muzycznych. Były, ale większość z nich została zamknięta. Do tych, które zostały zaprasza się wykonawców muzyki rosyjskiej, nie białoruskiej. W związku z tym zespoły mniej znane mają małe szanse na publiczne zaistnienie.


Czy widzicie różnicę między sytuacją rynku muzycznego na Białorusi i w Polsce?


D.Ł.: Tak. W Polsce jest miejsce dla różnej muzyki i różnych wykonawców. Na Białorusi też mogłoby tak być, ale Białoruś patrzy w stronę Moskwy, zamiast na Zachód, na "normalną kulturę" i swobodę.


Czy na Białorusi jest popularna kultura i muzyka rosyjska?


I.K.: Tak . Zwłaszcza w radiu i telewizji.


A czy wiele osób posługuje się językiem rosyjskim?


Dmitrij Łukańczyk

I.K.: Po rosyjsku na pewno więcej osób mówi niż po białorusku. Był taki okres, gdy język białoruski wyraźnie zaczął zanikać. Wstyd było mówić po białorusku. Tym językiem posługiwali się tylko ludzie mieszkający na wsi. W miastach starano go się nie używać. Białoruś była ściśle uzależniona w sferze ekonomicznej od Rosji i to negatywnie zaważyło na autonomiczności kultury i języka naszego kraju. Różnie ta sytuacja wyglądała w szkołach. Kiedyś tylko dwie godziny tygodniowo prowadzone były w języku białoruskim. Był i taki czas, gdy otwierano szkoły białoruskie, to był skok tego języka. A różnica między rosyjskim i białoruskim jest duża. Język, tak jak kultura, tak jak muzyka odbija wszystkie wpływy z zewnątrz.


Jakie macie plany na przyszłość?


I.K.: W zespole nie zmieniamy nic. Przed nami na pewno festiwale i koncerty. W lutym planujemy wyjazd do Holandii, w marcu być może na Bałkany. Ciągle prowadzimy korespondencję z ludźmi zajmującymi się muzyką folkową. W Holandii mamy swego managera, on zajmuje się promocją naszego zespołu, ale wiele też organizujemy sami.

D.Ł.: Koncepcji muzycznej nie zmieniamy. Na płycie, którą nagraliśmy jest 14 utworów, mamy w przygotowaniu już nowe. Nie spieszymy się z nagraniem drugiej płyty, bo zależy nam na solidności pracy i urozmaiceniu materiału.


Co sądzicie o Mikołajkach Folkowych?


Widzieliśmy już bardzo dużo i chyba nic już nie jest w stanie nas zaskoczyć. Podobał się nam program tego festiwalu, jego różnorodność i bogactwo, profesjonalizm wykonywanej muzyki i ciekawe instrumenty. Byliśmy zaskoczeni tym, że przez 8 godzin trwania koncertu ludzie nie rozchodzili się, przeciwnie - bardzo dobrze się bawili, a to zapewne dzięki urozmaiconej i dobrej muzyce.

Bardzo chętnie zagramy jeszcze w Polsce. Po przejrzeniu programów Mikołajków z poprzednich lat, zauważyłem, że zespoły raczej nie powtarzają się. Organizatorom zależy na zaprezentowaniu różnych krajów i ich muzyki. Zespoły zagraniczne muszą się wymieniać. Wątpię, czy w przyszłym roku wystąpimy w Lublinie, ale może spotkamy się w innym polskim mieście.