Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 15
listopad 1997
Rozmowa

Można się nie bać

Katarzyna Mróz

Z muzykantami Kapeli ze Wsi rozmawia Katarzyna Mróz



Kapela ze Wsi

Kto gra w Kapeli?


Maciej Szajkowski: Marcin Kozak, nasz najnowszy "nabytek", gra na tabli. Wiktoria Długosz, najlepsza akordeonistka w kraju. Ksenia Malec - basetla. Anna Jakubowska - gra na suce biłgorajskiej. Katarzyna Szurman - skrzypce, Małgorzata Śmiech - skrzypce. Wszystkie panny udzielają się też wokalnie. I ja Maciej Szajkowski - bębny.


Wasze instrumentarium?...


M.S.: Zacznę może od najbardziej oryginalnego instrumentu, suki biłgorajskiej i oddaję głos Ani.

Anna Jakubowska: Po raz pierwszy zetknęłam się z tym instrumentem dzięki Marysi Pomianowskiej. Prowadziła ona zajęcia pt. "etno" i na jedne z nich przyniosła sukę zrobioną przez lutnika, bardzo ładną i profesjonalną, pięknie brzmiącą. "Wzięło" mnie i stwierdziłam, że też muszę mieć taki instrument. Na egzemplarz od lutnika nie mogłam sobie pozwolić, ale Marysia dała mi "namiary" na pana Butryna z Janowa Lubelskiego. On to zrobił dla mnie moją pierwszą sukę.

M.S.: Kasia, nasza skrzypaczka, stara się grać na swoim instrumencie jak najwierniej. Opanowała skrzypce w ciągu niespełna dwóch-trzech miesięcy i nigdy nie patrzy na grę współczesnych interpretatorów muzyki ludowej, ale jest zawsze gotowa jak najwięcej czasu spędzać ze swoimi mistrzami na wsi. Niesamowite jest na przykład, że nie wibruje dźwięków jak klasyczni skrzypkowie. Kasia penetruje wiele regionów, między innymi góralszczyznę, ale skupia się głównie na Mazowszu. Ksenia, która gra na basetli, też jest samoukiem. Naszym największym problemem jest to, że jeszcze nie udało nam się odnaleźć dobrej, wiernej, starej basetli. Pozostaje jeszcze tabla, która jest przez muzykologów uważana za najbardziej "wyśrubowany" instrument perkusyjny. Jest ona poza tym instrumentem bardzo starym, a opis rytmiczny gry na nim wymyka się jakimkolwiek współczesnym schematom. Tabli używamy w naszej muzyce dlatego, że postanowiliśmy trochę poeksperymentować.


Słyszałam, że nie chcecie, aby kojarzyć Was z Zespołem Polskim. A więc nie wywodzicie się z tej grupy?


M.S.: Skąd!! W życiu!! Ewentualne konotacje z tą grupą, których dopatrują się redaktorzy "Gadek z Chatki" spowodowane są suką biłgorajską, ale trzeba tu przypomnieć, że Ania zaczynała swe poszukiwania od Zbigniewa Butryna, który był jej pierwszym nauczycielem...

A.J.: Ale skierowała mnie do niego Maria Pomianowska.

M.S.: Dobrze, ale to wcale nie znaczy, że jesteśmy jakoś szczególnie związani z Zespołem Polskim. Są oni naszymi dobrymi znajomymi i w pewnym też sensie Maria Pomianowska uczyła nas muzyki, ale tak naprawdę uczyła nas muzyki trochę innej. Nim zdążyliśmy zagrać jako Kapela ze Wsi, Maria Pomianowska wyjechała z kraju i nie mieliśmy z nią żadnego kontaktu, więc jeżeli chodzi o inspiracje muzyczne, to na pewno nie Zespół Polski, ale bardziej tradycyjni muzykanci i tutaj mógłbym wymienić przynajmniej kilkunastu.

A.J.: Początkowo wzorowaliśmy się na regionie Rawy Mazowieckiej, a potem "rozeszło się" na całe Stare Mazowsze.


Czyli zdecydowanie nie ma nic, co Was z tą grupą łączy.


Płot

M.S.: Przyjaźń ze wszystkimi ludźmi z nią związanymi. Oprócz tego jak najbardziej jesteśmy wdzięczni Marii Pomianowskiej za "całokształt" oraz jej mężowi, Jerzemu Pomianowskiemu, który nas szkolił i tłumaczył na czym tak naprawdę polega gra na bębnach. Muzycznie jednak ani jeden numer nie był inspirowany Zespołem Polskim. Mamy zresztą w naszej kapeli bardzo różne podejścia do ich muzyki; niektórym wręcz ona nie odpowiada, bo uważają, że jest za mało żywa, za mało autentyczna, że jest to stylizacja bardzo...

Marcin Kozak: ...Operetkowa...

M.S.: ...wyszukana artystycznie, co nie jest dobrym odzwierciedleniem muzyki ludowej, która powinna przede wszystkim ukierunkowywać się na "żywioł", na energetyczność, spontaniczność, na to wszystko, co leży u podstaw tej muzyki, na sferę emocji. W momencie, kiedy dochodzi do głosu artyzm, coś się zatraca - wszyscy muzykanci to powtarzają.

K.S.: Nawet Maciek.


Wspominaliście, że dużą rolę w Waszych inspiracjach odgrywają muzykanci ludowi; czy jeździcie może na festiwale, macie z nimi jakieś kontakty prywatne?


M.S.: Zaczęliśmy jeździć na festiwale i poznawać tych ludzi dużo wcześniej niż wpadliśmy na pomysł, że sami możemy grać muzykę ludową. Co prawda nasze przygody z muzyką zaczynaliśmy od zupełnie innych źródeł, ale niezależnie od tego interesowaliśmy się też muzyką polską, choćby poprzez festiwal w Kazimierzu, który był nam najbliższy. Jeżdżąc tam poznawaliśmy muzykantów, którzy okazywali się niezwykle serdecznymi ludźmi. Bardzo pięknie opowiadali oni o swojej muzyce jako o czymś, co stanowi najważniejszy element w ich życiu. Zainspirowali nas w ten sposób, że najpierw pokazali nie technikę, ale pewną sferę emocjonalną związaną z tą muzyką. I tak stwierdzilismy, że stary, polski oberek może być znacznie bardziej energetyczny, niż na przykład muzyka rockowa wzmocniona prądem.


Czy macie jakieś wykształcenie muzyczne?


M.S.: Jesteśmy jak najdalej od wykształcenia muzycznego!

K.S.: Przynajmniej się staramy, nawet jeżeli je mamy. Dwie osoby w kapeli mają średnie wykształcenie muzyczne, ale to nie za bardzo pomaga w graniu muzyki ludowej, więc odrzucamy je na bok przy codziennych próbach.

M.S.: Staramy się odkrywać inną jakość w tej muzyce. Staramy się być jak najwierniejsi źródłom. Ostatnio na przykład pojechaliśmy do Strykowic Górnych, do naszego mistrza, Kazimierza Zdrzalika, który nas wcześniej nauczył kilku oberków, kilku polek, a jego żona kilku pieśni.

K.S.: Które teraz zresztą gramy i które należą do najpiękniejszych utworów naszego repertuaru.

M.S.: Zaaranżowaliśmy je po swojemu i byliśmy bardzo ciekawi, jak spodoba się to naszym mistrzom. Okazało się, że byli zachwyceni, bardzo wzruszeni. Nie da się opisać, jaką radość przyniosło tym ludziom, że ktoś młody chce jeszcze grać i śpiewać ich utwory, które mają często po dwieście i więcej lat. Było to dla nas najpiękniejsze, niesamowite. Nikt w sąsiednich wsiach, czy w promieniu stu kilometrów tym się nie zajmuje, a tu nagle przyjeżdżają z Warszawy ludzie pełni zapału i słuchają z wybałuszonymi oczami tego, co ci starzy ludzie chcą nam powiedzieć, co chcą po sobie zostawić. Fakt, że możemy im sprawić taką przyjemność kontynuując jak gdyby ich dzieło jest największą satysfakcją.


Czy korzystacie też może ze źródeł pisanych?


K.S.: Unikamy źródeł pisanych. Albo korzystamy z przekazu bezpośredniego albo ewentualnie z nagrań sprzed kilkunastu lat, nagrań muzykantów, którzy już nie żyją.


Jak widzicie relacje między muzyka ludową, a folkową? Jak określilibyście swoją muzykę?


Kazimierz Zdrzalik oraz Henryk Lewikowski ze Strykowic Górnych, woj. radomskie

M.S.: Jako kapela nie chcemy wchodzić w tego typu dyskusje. Na pewno nie jest muzyką ludową to, co graliśmy dzisiaj z tablami, które zaprezentowaliśmy zresztą po raz pierwszy - to już jest folk. W pewnych momentach, kiedy próbujemy jak najwierniej zrekonstruować muzykę źródłową, możemy powiedzieć, że jest to nasza rekonstrukcja muzyki ludowej. Staramy się wtedy być jak najbliżej tradycji, grać z werwą charakterystyczną dla starych ludzi, czasem nawet z delikatnym fałszem, z różnymi naleciałościami, bo tak się kiedyś grało. To jednak, co usłyszeliście na Mikołajkach jest już muzyką folkową.

K.S.: Z tym, że muzyka ludowa jest nam baardzo bliska.

M.S.: Chcemy zrozumieć, na czym polegała ta stara, dobra, tradycyjna muzyka. Zrozumieć, czyli jak najwięcej się osłuchać, jak najwięcej czasu spędzić ze starymi muzykantami i zrozumieć na czym polegają emocje, na czym polega tajemnica tej muzyki, jej przekaz, energia i klimat. A później dopiero w naszych zamysłach tworzą się jej swobodne interpretacje, raz są one wierniejsze oryginałowi, a raz są oddalone w zupełnie inne klimaty.


Czy traktujecie swoje muzykowanie tylko jako hobby, czy może chcielibyście się w nie bardziej zaangażować?


K.S.: Każdy z nas ma chyba do tego inne podejście. Ja na pewno będę się zajmowała muzyką ludową, nie wiem, czy wykonując ją, czy zajmując się nią teoretycznie, ale jest to w moim przypadku zupełnie pewne. Interesuję się już nią od wielu lat i zamierzam robić to przez całe życie. Ale chyba nie musi to być źródłem utrzymania...

M.S.: Trzeba tu wyjaśnić jedną rzecz. Mówimy o muzyce, która jest jak najdalsza od wszelkiej komercji. Mało tego, jest to muzyka zupełnie daleka od rocka, który wydaje się być nonkonformistyczny. Nie nastawiamy się na żadne gwiazdorstwo, ale nie jesteśmy też jakimiś "anarcholami" działającymi w podziemiu. Naszym przesłaniem jest pokazanie młodym ludziom, że własna tradycja, własne korzenie, mogą przynosić równie wiele radości i inspiracji jak muzyka tzw. "współczesna" i wszystko, co jest związane kulturą współczesną, masową. Chcemy im pokazać, że tego nie trzeba się wstydzić, nie trzeba się bać, że można to odkrywać, przede wszystkim w sobie, bo w każdym z nas zakorzeniony jest pewien element ludowy. Trzeba go tylko odkryć i wydobyć. Nigdy nie myślałem, że nauczę się na przykład grać rytm do polek. Uważałem to za absolutny majstersztyk...

K.S.: A uważasz, że już się nauczyłeś?...

M.S.: ... tym bardziej, jeżeli słuchałem mojego mistrza, Stefana Trzpila, który łamał rytm, robił jakieś nieprawdopodobne synkopy na zwykłym bębnie z psiej skóry z brzękadłami z granatów. Instrument miał ponad sześćdziesiąt lat i był zrobiony jeszcze przez jego ojca. Uważałem, że rytm polek w jego wykonaniu jest czymś nie do przejścia, że nie ma co się rzucać z motyką na słońce. Okazuje się jednak, że jeśli się chce, jeżeli się czuje i chociaż w minimalny sposób zrozumie, to wówczas można spróbować, można się nie bać.