Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 3
lipiec/sierpień 1996

Nowy Kolberg, czyli opowie¶ć o Jaworniku

Katarzyna Mróz

Baza


Na miejscu wsi Jawornik, jeszcze przed wojną liczącej około stu numerów, a w czasie wojennej zawieruchy uszczuplonej tylko o jakieś pięć domów zostały dziś tylko piwnice i zdziczałe drzewa owocowe. Dawniej ludna, okolica przemieniła się w puste, ciche miejsce. Z dawnych mieszkańców już nikt tam nie wrócił. Tylko my widzimy ją z naszej bazy - ze zbocza sąsiedniej góry.

Oczywiście pod koniec lat czterdziestych nie zapomniano także i o rozebraniu cerkwi. Pozostał jedynie cmentarz i przy nim niedawno została postawiona kaplica prawosławna.

Ale przecież nie mogło to być wszystkim, co zostało po tam żyjących ludziach! Musiały istnieć i inne ich ślady. Przecież ta wioska nie rozpłynęła się we mgle. Ktoś chciał, żeby tak się stało, ale przecież to, co tłumione, i tak wydostanie się na powierzchnię. Na przekór tym wszystkim, którzy zadecydowali o losach mieszkańców Jawornika za nich samych, trzeba było zrekonstruować i poznać jego przeszłość.

Jednak nasze badania etnograficzno-historyczne rozpoczęły się dość niefortunnie. Postanowiliśmy mianowicie znaleźć jeszcze starszy, pochodzący podobno z osiemnastego wieku cmentarz. Niestety, około dwie godziny spędziliśmy, przeszukując okolice "naszej" góry bezskutecznie. Stało się jasne, że do jego odnalezienia będzie konieczna opinia ekspertów, czyli po prostu ludzi, którzy w Jaworniku mieszkali. Tak więc bezpośrednia konfrontacja z naszymi niedoszłymi sąsiadami stała się koniecznością.

Choć zostali oni wywiezieni, w części powrócili w te okolice. Na początek udało nam się zlokalizować dwa źródła informacji - w sam raz do zbadania w majowy "najdłuższy weekend Europy".

Nie było jednak tak łatwo nakłonić, . jaworniczan do rozmowy. Jak w powieści szpiegowskiej - dopiero "hasło" (czy w tym wypadku nazwisko Luby Tchir, czyli Osoby Miejscowej, aczkolwiek naukowca) otwierało przed nami drzwi. Trudno się zresztą dziwić - w końcu naszymi rozmówcami byli Ukraińcy, choć jedna z pań zarzekała się, że przed wojną nie było z Polakami żadnych kłopotów i W ogóle ona też nic na nich nie ma, to wiele do myślenia dała nam nieopatrzna wypowiedź innego naszego informatora, któremu niechcący wymknęło się, że wysiedlono go za U... (i tu przerwał, przechodząc do kolejnego tematu.)

Nic zatem dziwnego, że sympatia rozmówców wzrastała proporcjonalnie do ilości rozpoznanych przez nas zwrotów ukraińskich. Z pewnością w ich pamięci ciągle były żywe lata wysiedlenia. Kiedy w latach 5O-tych pozwolono im wrócić, nie było już czego szukać w Jaworniku. Dlatego zamieszkali na przykład w Rzepedzi, gdzie była i szkoła dla ich dzieci, i praca dla nich - tartak, który zamknięto w tym roku. Dawał on przedtem utrzymanie większości tutejszych, nic więc dziwnego, że z goryczą mówiono nam o jego zastoju. Muszę powiedzieć, że z pewnością nie była to wesoła część rozmowy. W przeciwieństwie do wspominek, z których jednoznacznie wynikało, że Jawornik był nie tylko wsią rozległą, kilkuczęściową, złożoną z górnego i dolnego końca, machariłki, bodnariłki, pustiłki oraz wahariłki, ale i najweselszą w całym regionie.

Tam muzykanci przygrywali do tańca - latem na łąkach, zimą w sali przy sklepi . Jedna z naszych rozmówczyń niemal z rozczuleniem wspominała kawał, urządzony podczas wojny właśnie podczas takiej zabawy, kiedy to kilku chłopców przebrało się za Niemców (skąd ci "chłopcy" wzięli mundury?) i wpadło do sali, żeby niby to brać na roboty. Ludziska chcieli uciekać ale taki był ścisk, że się dranie w drzwiach nie mieścili. Ale już następnego dnia "wszystko się śmiało". Zaiste bardzo wesoła wieś.

No, i to była chyba jedyna kwestia, co do której nasi informatorzy byli zgodni. Nawet w kwestii cmentarza zdania były podzielone (na szczęście nie do tego stopnia, abyśmy go w końcu nie znaleźli). A w szczegółach opisu Jawornika w ogóle się można było zgubić.

Badania etnograficzno-historyczne

Z jednej strony była karczma, ale dokładnie nie wiadomo - Żyd ją prowadził, czy "swój"? Toż samo i z Cyganami. Wyraźna rozbieżność w zeznaniach rzucała się też w oczy, jeśli chodzi o sprawy nadprzyrodzone. Według słów jednego rozmówcy pobielany krzyż postawiono w Jaworniku, bo coś tam straszyło (podejrzewam jednak, że to pan chciał nas postraszyć albo dostosował się do zapotrzebowania na opowieści o duchach). Na przeciwnym biegunie leżała wypowiedź innej osoby, że krzyż, owszem, mógł być postawiony "na zdrowie dla dzieci" przez gospodarza, ale przeciw duchom - bezwarunkowo nie! Ale i to nie dziwi, jeśli wspomnieć, że pani mówiąca te słowa była najaktywniejszą organizatorką budowy właśnie tej wspomnianej na początku kaplicy. Nie wdała się ta jaworniczanka jednak w swoją matkę, która była "jak lekarka" - leczyła ziołami ... i nie ziołami. Czym były te "niezioła" , niech sami czytelnicy sobie dopowiedzą. W każdym razie we wsi były nie tylko znachorki. Opowiedziano nam przecież czarownicyy, która mogła sprawić, że krowa ocieliła się krwią lub nie dawała mleka. Umierając, wiedźma ta, sczerniała zupełnie, i rozpaczliwie pragnęła widzieć się z sąsiadką, której za życia narobiła wiele szkód. Zapewne chciała uzyskać jej przebaczenie, jak zapewnił z emfazą nasz informator. Właśnie ten jego dramatyczny ton obudził we mnie podejrzenia, że pan nas trochę nabiera - zwłaszcza wrażenie to wzmogło się po jego uwadze, że teraz nie ma diabła, bo wszystko złe jest w ludzkich ciałach.

A jak się w ogóle żyło w Jaworniku? Oczywiście, dobrze - każdy miał kilka mórg ziemi, był i gromadzki las, w wiosce sklep i karczma (gdzie, oprócz wódki, można było dostać także i pożyteczne rzeczy!). W każdym domu był warsztat, więc ubrania z lnu tkało się samemu. Takie czuchanie i łajbytki prało się wprost w potoku.

Opowiadający to życie widzieli pięknym, bo było nieodłączną częścią wspomnień z ich młodości. I choć na pewno nie było ono sielankowe, czy nie było lepsze od dzisiejszego, pędzonego w zamknięciu, przed telewizorem. Albo - bez pracy, z dala od dzieci, które porozjeżdżały się po świecie? Może niepiękne, ale było za to życiem prawdziwym, za którym wielu z nas tęskni.

Dlatego obiecuję, że nie będzie to jedyna opowieść o Jaworniku. Ilu tylko z tamtejszych ludzi znajdziemy, tylu wypytamy tak, aby obraz ich świata był jak najpełniejszy. Nie mogąc przywrócić dawnego życia, ujrzymy chociaż jego cień, wizję. Zawsze lepsze to, niż godzić się na pustkę i potulnie zapomnieć.