Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 37
czerwiec 2001
Wydarzenie
Folkowy Fonogram Roku 2001

Z muzyką na co dzień

Agnieszka Matecka - Skrzypek

Kapela Brodów


Tytuł „Folkowego Fonogramu Roku 2001” został przyznany płycie „Pieśni i melodie na rozmaite święta” kapeli Anny i Witolda Brodów z Węgajt, reprezentującej nurt tradycyjny. Dla wielu folkowców oraz samych muzyków było to wielkim zaskoczeniem.

Spodziewaliście się takiego werdyktu?

Witold Broda: Rzeczywiście zdziwił nas ten werdykt i mile zaskoczył. Znaliśmy ten festiwal i wiedzieliśmy, że zazwyczaj inny rodzaj muzyki był promowany .

Dlaczego zdecydowaliście się na udział w konkursie, czy nie zraziła Was nazwa „folkowy”?

Szczerze mówiąc, nie utożsamiamy się z jakimś konkretnym nurtem – ani folkowym, ani ortodoksyjnym. Ostatnio czytałem wypowiedzi na ten temat i wiem, że toczy się zacięta dyskusja przybierająca nawet nieparlamentarne formy. Widzimy siebie obok tych nurtów, nie jesteśmy chłopomanami. Nie chcemy też wiernie naśladować, ani kopiować muzyki ludowej i myślę, że to na płycie słychać. Na lirze korbowej nie gra się w Polsce od stu lat, i tak naprawdę nie wiadomo jak jej używano – więc trudno mówić tu o odtwarzaniu, trzeba taką grę niejako wymyślić. W tym kontekście posłużyłbym się cytatem z Lorki, (który też zajmował się folklorem), o poetach usiłujących wiernie naśladować ludową poezję: „I tak zawsze będzie słychać brzydki rytm człowieka znającego gramatykę”. Dlatego staramy się oddać tę muzykę tak po prostu, bez żadnej filozofii, używając swoich ozdobników, swojej wypracowanej formy, oczywiście z wielkim szacunkiem dla muzyki wsi, którą znamy dobrze i wiemy jak ona brzmi w oryginale.

Czym się inspirujecie?

Trzeba podkreślić rolę babci Anki, bo na płycie znalazły się dwa utwory od niej – „Przez Twoje święte zmartwychpowstanie” i „Archanielski głos ośmiela”. Ten ostatni nie jest do końca tradycyjny, czego nie uwzględniliśmy w zapisie. Jest to nasza kompozycja w oparciu o śpiew babci. Znaleźliśmy piękny tekst nie mający muzyki, więc dokomponowaliśmy mu melodię, co jest zresztą normalną praktyką na wsi. I tak też robimy na co dzień – jeśli znajdziemy np. tekst kolędy, a nie ma do niego melodii, to mu ją dodajemy. Później często, jak gramy takie utwory, ludzie nie słyszą różnicy i to jest dla nas największym komplementem.

Korzystamy też ze wszystkich możliwych opracowań etnograficznych i z własnych wędrówek po wsiach. Nie czerpiemy z dorobku miejsca, w którym żyjemy. Muzyka warmińska nigdy nas nie dotyczyła. Ja nie jestem „tutejszy”, rodzina żony też nie jest z Warmii. Jesteśmy przybyszami, a jak drzewiej bywało, tacy przychodzili zawsze ze swoją muzyką. Tak też jest w naszym przypadku.

Dlaczego gramy taką muzykę? Bo jest polska. Patriotyzm jest teraz niemodnym słowem, od razu posądzonym jest się o szowinizm, jednak dla nas to ważny powód. Wspomniałeś, że nie gracie muzyki warmińskiej, jaki macie więc repertuar? Zafascynowała nas przede wszystkim muzyka z centralnej Polski, czyli Mazowsze, Kurpie Białe, Radomskie, Łęczyckie, kawałek Kujaw. Oczywiście nie jesteśmy z kamienia, gdy usłyszymy coś interesującego skąd indziej, to też gramy. Pojedyncze utwory, szczególnie pieśni religijne, pochodzą z innych regionów Polski.

Rozmiar: 18112 bajtów

Kiedy i dlaczego osiedliliście się w Węgajtach?

Anka urodziła się już tutaj, trzy kilometry od Węgajt. Ja przyjechałem do teatru „Węgajty” około piętnaście lat temu, spodobało mi się i zostałem. Pracowaliśmy wspólnie kilka ładnych lat, zrobiliśmy spektakl według Vincenza i „Dolinę Issy” Miłosza. Później, jak to często w życiu bywa, nasze drogi się rozeszły. Jesteśmy teraz dobrymi sąsiadami. Wcześniej, natomiast, wraz z przyjaciółmi w Olsztynie prowadziłem teatr dla dzieci, w którym wystawialiśmy baśnie. Tam wpadłem na trop muzyki ludowej.

Potem współtworzyłeś Bractwo Ubogich...

Po odejściu z Teatru Węgajty z Remkiem Hanajem, Agatą Harz, Jackiem Hałasem,Januszem Prusinowskim i Adamem Strugiem założyliśmy Bractwo Ubogich. Była to grupa muzykujących przyjaciół. Myślę, że Bractwo wywarło na nas wszystkich duży wpływ. Wcześniej graliśmy różnorodną muzykę, choć folklor polski zawsze gdzieś się przewijał. I nagle wszyscy naraz przeżyliśmy fascynację rodzimą muzyką tradycyjną. To nas połączyło. Była to pierwsza grupa, która zaczęła grać niestylizowaną polską muzykę ludową, podchodząc do tej muzyki z pełnym szacunkiem. To sformułowanie bardziej mi odpowiada niż określenie „odtwarzanie” czy „kopiowanie”. Nigdy nie jest tak, że jak gramy jakiś utwór, na przykład z Opoczyńskiego, to wykonujemy go na bębnie dokładnie tak, jak ludowy bębnista. Podobnie jest z grą na skrzypcach – nigdy nie zastosuję identycznego melizmatu, jak muzyk tradycyjny, bo to jest jego ozdobnik, po którym bywa rozpoznawany. Mam swoje ozdobniki, wypływające z mojego muzykowania.

Podobną muzykę grają ludzie skupieni wokół warszawskiego Domu Tańca.

Z Domem Tańca nie mamy wiele wspólnego oprócz przyjaźni z Jaśkiem Prusinowskim czy Remkiem Hanajem. Mało tego, byliśmy chyba pierwszymi antagonistami tej instytucji. Droga, którą idzie Dom Tańca jest dla nas nie do przyjęcia. Raziła nas zawsze chłopomania tego środowiska, może dlatego, że od wielu lat żyjemy na wsi i poznaliśmy jej rozmaite oblicza. Jeżeli dziewczyny w Warszawie potańczą sobie oberka w łowickich spódnicach, to jeszcze nic nie znaczy; o bezkrytycznej miłości do wszystkiego, co ludowe Dostojewski mówił: to jest wciskanie wieńca laurowego na zawszony łeb.

Jesteście samoukami?

Tak, grać na instrumentach, które mamy, nauczyliśmy się sami. Anka ma wykształcenie muzyczne, studiowała śpiew operowy i musiała jakiś czas oduczać się takiej emisji (nie było to trudne, skoro taka pasja nas dotknęła).

Czy Wasze instrumenty mają swoją historię?

Cymbały są zrobione przez pana Ozdobę, pochodzącego z Wileńszczyzny. W domu mamy jeszcze inne cymbały, z Rzeszowskiego i kopię średniowiecznych cymbałów – to zupełnie inny instrument, ma bardzo delikatny dźwięk. Najczęściej gramy jednak na cymbałach wileńskich, które mają specyficzne brzmienie, bo majster się pomylił i wstawił „duszę” nie w tym miejscu, co trzeba.

Lirę korbową mamy od cechu lirniczego z Kijowa, zrobili ją nam na zamówienie. Pudło rezonansowe ma z jednego kawałka drewna, zgodnie z dawnymi zasadami budowy tego instrumentu. Bardzo jestem z niej zadowolony, chociaż w warszawskim studiu koncertowym S1 nie zachowywała się dobrze. Stroiłem ją ze dwadzieścia razy, a i tak się rozstroiła. Było za sucho, a ta lira przyzwyczajona jest do większej wilgotności, do dworu, kościoła. Bęben jest pożyczony, pochodzi z Radomskiego, akurat taki najbardziej pasował do naszego repertuaru. W domu mamy jeszcze inne bębny, na przykład lubelskie z pobrzękadłami. Na koncert na „Nowej Tradycji” przywieźliśmy jeszcze fisharmonię od przyjaciół z Warszawy. Ten instrument mamy również w domu i często go używamy do rodzinnego śpiewania, więc na koncercie również nie mogło go zabraknąć, bym bardziej, że jego dźwięk bardzo nam się podoba.

A skrzypce?

Mają swoją opowieść, ale nie przytoczę jej, bo będę musiał je oddać...

Gdzie występujecie?

Jesteśmy muzykami i honoraria z koncertów są źródłem naszego utrzymania; dlatego występujemy na różnego rodzaju imprezach i festiwalach, często za granicą, również dla Polonii. Te ostatnie koncerty to zawsze piękne i wzruszające przeżycia. Na wsi grywamy sporadycznie, chociaż zdarzają się takie sytuacje, że ktoś nas poprosi na chrzciny czy odpust. Na wesela proszą w zasadzie ludzie miastowi. Tak się dzieje, że chcą mieć muzykę wiejską, a ludzie ze wsi wolą miejską. Teraz muzyką wiejską jest disco polo, ala ja nie potrafię zagrać żadnego takiego przeboju. Czy Adam Strug koncertuje z wami na co dzień?

Z Adamem współpracujemy stale. Jest naszym przyjacielem i ojcem chrzestnym naszego dziecka. Mamy też wspólne plany koncertowe na przyszłość. Poza tym Adam ma własny solowy repertuar, który nie jest związany z ludową muzyką. Są to jego autorskie kompozycje do własnych wierszy i twórczości innych poetów. My też mamy swój osobny repertuar, prowadzimy również działalność edukacyjną z dziećmi w „zielonych szkołach” organizowanych w gospodarstwach agroturystycznych w Węgajtach i okolicy. Jest to opowieść: „Literatura polska a twórczość ludowa”. Utwory „Wyleciała dusza z ciała”, „Skarga umierającego”, „Lilie”, „Czego chcesz od nas, Panie”, są często dla młodych ludzi martwą literą w podręczniku, a to, co opowiadamy i gramy – żyje. Na podobnej zasadzie opracowaliśmy „Koncert Jankiela” z „Pana Tadeusza”, w którym Mickiewicz dokładnie opisał to, co Jankiel grał.

Żyjecie muzyką na co dzień...

Jeżeli muzyka nie jest na co dzień, to po co się nią w ogóle zajmować?


Rozmawiała Agnieszka Matecka