Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 75
czerwiec 2008
Festiwale

Nowe - ale czy lepsze - na "Nowej Tradycji"

Joanna Zarzecka

Andrew Cronshaw fot.: Waldemar Samociuk

Tegoroczny festiwal folkowy Polskiego Radia "Nowa Tradycja" odbył się już po raz jedenasty. W dniach 10-13 kwietnia bieżącego roku, jak zawsze Studio Koncertowe Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego (dawne S1) wypełniło się muzyką i wiernymi słuchaczami folku.


Od kilku lat tradycją stało się, że w czwartek, pierwszego dnia festiwalu, obok koncertu laureatów Folkowego Fonogramu Roku festiwal rozpoczyna koncert "Muzyka Źródeł", podczas którego prezentują się kapele grające polską muzykę tradycyjną. Koncert prowadził Remigiusz Hanaj z warszawskiego Domu Tańca, a na scenie wystąpili: Kapela Kołazińskich ze Zdunkowa koło Przysuchy w radomskiem, Kapela Gaców z Przystałowic Małych (też radomskie) wraz z uczniami, Maciejem Żurkiem i Markiem Ruczko, a także śpiewak Stanisław Fijałkowski z Chrzanowa na Roztoczu. Kołazińscy to doskonała "surowizna" - zakręcone mazurki i oberki, żartobliwe przyśpiewki i ostatnia już na radomszczyźnie harmonia pedałowa. O, jakże byłam młodo, oj, nie było nade mnie, a teraz się zrobiło - oj, harmonija ze mnie.

Pan Fijałkowski zaśpiewał przejmujące pieśni: "Szeroki las, wąskie pole", na śliczną roztoczańską melodię oraz, z towarzyszeniem Zbigniewa Butryna na lirze korbowej, pieśń o Królu Sobieskim i Najświętszej Panience.

Adam Strug z Witkiem Brodą fot.: Waldemar Samociuk

Kapela Gaców, podobnie jak i Kołazińskich, to prawdziwe gwiazdy polskiej muzyki tradycyjnej. Jan i Stefan Gacowie na skrzypcach i bębenku potrafią tak zakręcić publiczność, że ustać w miejscu nie można. Mówią, że ich granie jest "kajackie" - czyli długie, transowe, z licznymi ozdobnikami. Po oberku i polce zagranej w duecie, do Gaców dołączyli uczniowie i gdy tak razem stali na scenie - dwa młode chłopaki i dwa starsze - to czas zakreślał zamkniętą pętlę. Okrucieństwo "Nowej Tradycji" polega na tym, że muzyka doskonała, a tańczyć nie można. Pan Jan Gaca, widząc entuzjazm publiki, chciał zagrać coś na bis, ale bezdusznym prawem transmisji radiowej odprowadzono go za kulisy (transmisja zakończyła się w kilka chwil potem i po pożegnaniu słuchaczy zarządzono przerwę...)

Folkowy Fonogram Roku 2007 przypadł Joannie Słowińskiej za "Możesz być", drugie miejsce zdobyła płyta Jacka Hałasa "Zegar bije", a trzecie - "Mety grają! Kapela z Gliny", wydawnictwo z serii "Muzyka Odnaleziona". W czwartkowym koncercie laureatów Kapela Metów wystąpić nie mogła, ponieważ w lutym Kazimierz Meto zmarł. W koncercie fonogramowym wystąpili więc Słowińska i Hałas.

Joanna Słowińska z zespołem podzieliła publiczność. Przyznaję, ze znalazłam się po stronie rozczarowanych. Po dwóch zwycięstwach na "Nowej Tradycji" (z Muzykantami i własnym zespołem) i Fonogramie za "Live in Alchemia", tym razem Słowińska wygrała fonogram dzięki płycie, na której znalazły się obok interpretacji piosenek wiejskich, również kompozycje autorskie członków zespołu. W folderze napisano: Album, który trudno zdefiniować i zamknąć w jednym gatunku muzycznym i trudno o lepsze ujęcie. Dużo dźwięków, dużo chaosu i za dużo muzyki pop. Niektóre kompozycje przeniesione z "Piwnicy pod Baranami", inne całkiem nowe, niektóre starsze utwory też zostały "przemielone" na nowe aranżacje - oberwało się takim kawałkom jak "Lata ptaszek po olszynie" czy "Od buczka do buczka". Dużo udziwnień, mało urody w tych piosenkach, niewinny walczyk przeradza się w agresywny jazz czy piosenkę aktorską. Słowińska zmieniła skrzypce na "dziurawe" - podpinane do prądu, które mają tę zaletę, że są głośne, natomiast nie mają duszy. Nowatorstwa temu nie można odmówić, wątpliwe tylko, czy to, co się podoba słuchaczom pop, jest w stanie przyciągnąć ich do folku. Było na sali wąskie grono folko-słuchaczy, którym się podobało, ja przechodzę z fanów do opozycji.

Jacek Hałas zaśpiewał dwie ballady dziadowskie z lirą korbową. Już kiedyś Jarek Adamów z lirą popularyzował pieśń dziadowską i poszło mu całkiem nieźle (druga nagroda na "Nowej Tradycji" w 2002 roku), jednak wciąż nurt ten jest mało znany. Zaśpiewał dwie ballady z akompaniamentem liry - balladę o otruciu braci, która miała co najmniej kilkanaście zwrotek i barwną akcję ("Dziewczyna długie włosy miała, ale rozum krótki") oraz nabożną pieśń o dziewczynie, co tym razem synów pomordowała, a potem jedną pieśń z akordeonem - o duszy. Wszystko ku przestrodze i zadumie, jak mawia sam artysta.

Najciekawsze jednak nastąpiło na koniec koncertu Folkowy Fonogram Roku, tj. Słowińscy i Hałasowie zagrali wspólnie - znów można było usłyszeć niezapomnianych Muzykantów! A gdy zagrali Muzykanci, to dopiero była muzyka! Nawet sami muzycy z zespołu Słowińskiej "ożyli", a perkusista zaczął podśpiewywać. Szkoda, że zagrali tylko trzy kawałki.

Piątkowy koncert okrasił Koncert Karpatii, laureata Nowej Tradycji 2007 - bardzo udany i bardzo przyjemny dla ucha, mimo, że znów użyto skrzypiec elektrycznych (jakoś widać moda się przyjęła). Duża ulga po poprzednich koncertach. Lider zespołu, skrzypek Bartek Marduła przyznał się do swoich urodzin w tym dniu, więc od razu na sali zrobiło się jakby rodzinniej. Zagrali trochę klimatów bałkańskich, trochę rumuńskich, węgierskich, czy kołomyjek huculskich, a wśród nich nagle... polkę z 'Możesz być' Joanny Słowińskiej - Folkowy Fonogram Roku 2007"Lata z Radiem"! - brawurowo wykonane solo na węgierskich cymbałach. Z elementów półpoważnych urzekający był "lot muchy" na skrzypcach - niestety, z niezbyt szczęśliwym zakończeniem dla muchy. Zespół ma świetną perkusistkę; Patrycja Napierała z każdego instrumentu perkusyjnego potrafi wyczarować dynamiczną melodię. Zresztą pozostali muzycy nie pozostają w tyle - dzięki nośnemu repertuarowi i umiejętnościom muzyków, Karpatia ma wiele do zaoferowania słuchaczom.

Należy wspomnieć o Wirtualnych Gęślach - odpowiedniku Fonogramu wybieranym przez internautów, który - nie wiedzieć czemu - znów przypadł Beltaine, również w kategorii Najlepsza okładka roku. Czyżby muzyka celtycko-szantowa była najpopularniejszym gatunkiem folkowym? A może ma wierniejszych internautów?

W piątek i sobotę odbywały się przesłuchania konkursowe, a w niedzielę koncert laureatów. Grand Prix przypadło lubelskiej grupie klezmerskiej (chyba do tego gatunku im najbliżej) Sounds of Times, pierwszego miejsca nie przyznano, drugie zdobyła Gadająca Tykwa z Warszawy, a trzecim miejscem wyróżniono równolegle trzy zespoły: Marek Pasieczny Group, Mosaic i Nazzar. Nagrodę im. Czesława Niemena oraz nagrodę Telewizji Polonia zdobył Adam Strug, a Jolanta Kossakowska otrzymała Złote Gęśle od TV Polonia.

Konkurs był różnorodny, choć poza kilkoma wyjątkami, raczej niezbyt zaskakujący. Na wielki plus należy zaliczyć, iż nie było wiele miksów zespołów robionych "pod festiwal" - pojawiły się za to nowe postaci na scenie folkowej. Coraz więcej profesjonalistów i "poprawnych aranżacji" pojawia się na tej scenie, a jury docenia akademików - choć w takiej muzyce matematycznej mało jest ludowego ducha. Było też kilka wpadek zaplątanych z innych festiwali, jak zespół szantowo-bluesowy z repertuarem martyrologicznym, czy kapela z aranżacjami weselnymi ("Gęsi za wodą" w stylu big-bandu") - choć może to już akurat jest folkiem? - jednak litościwie pominę ich nazwy. Wielkim niedocenionym konkursu był młodzieżowy zespół Pchełki, który zagrał muzykę ludową w rockowych aranżacjach. W tych ostrych brzmieniach było sporo gustu i nowatorstwa, solistka miała ładny głos - zdecydowanie było to ciekawsze od zespołów, które zajęły np. trzecie miejsce.

Adam Strug wyśpiewał sobie nagrodę fajnym bałkanem z polskimi tekstami, zaś Marek Pasieczny Group to uporządkowana muzyka kameralna z pogranicza muzyki poważnej - bardzo miła dla ucha. Najbardziej egzotyczną propozycję miała chyba Gadająca Tykwa - z muzyką wyszła poza Europę. Oczywiście przebojem numer jeden tej grupy są "Maliny", który same wpadają w ucho, ale niezła jest i samba "Karuzela"- utwór nawiązujący do folkloru warszawskiego, jak zapowiedział wokalista Gwidon Cybulski. Na afrykańskich instrumentach grają śliczne melodie i kolorowe rytmy i kiedy nagle taka śliczna melodia, "Ngoni", przechodzi w "Nie szumcie wierzby nam", publiczność rozbawiona wraca z podróży przez dźwięki na ziemię z uśmiechem na ustach. Krzysztof Trebunia-Tutka rzucił na koniec: Moi drodzy, tak wygląda stan folkloru w Warszawie - a mnie zarzucali, że gram z Murzynami.

Werdykt jury nieco różnił się od gustu publiczności, która znaczną przewagą głosów, podobnie jak na Mikołajkach Folkowych, wybrała Gadającą Tykwę. Znów wielki triumf Tykwy - świetna muzyka i dobry żart - no i Burza Braw w kieszeni - a to chyba jednak najcenniejsza nagroda - podobać się publiczności...

Nie do końca rozumiem dlaczego wygrał zespół The Sounds of Times - skądinąd bardzo dobry technicznie i przyjemny do słuchania - ale, moim zdaniem, tak uniwersalny, że mógłby z powodzeniem wygrać Opole, przegląd jazzowy i klezmerski festiwal w Kazimierzu - z tym samym repertuarem.

Po przeglądzie konkursowym dochodzi się do wniosku, że generalnie (nie uwłaczając genialnym wyjątkom), im kto bardziej wykształcony muzycznie, tym gorzej tę muzykę ludową gra. Trudno tak sobie po prostu wrócić do korzeni... Ale w większości są to ludzie młodzi - patrzmy uważnie, w jakim pójdą kierunku.

Goście specjalni festiwalu w tym roku raczej w stylu "spokojnym". Po raz pierwszy chyba nie było Węgrów, a wystąpili: Andrew Cronshaw z gośćmi, tercet z Bretanii - Jean-Michel Veillon, Jacky Molard i Patrick Molard oraz portugalska gwiazda, Dona Rosa. Trio z Bretanii zagrało bardzo fajnie klasyczne kawałki taneczne - gawoty, hanter-dro itd. - na dudy, flety, skrzypce - jednak tańczyć nie było gdzie i komu. W rezultacie chyba jednak takie słuchanie głośnej muzyki do tańca się nie sprawdziło i sporo ludzi zaczęło się wymykać "na ostatnie autobusy" - warto by było usłyszeć ten zespół w warunkach plenerowych.

Dona Rosa to znana śpiewaczka portugalska, jednak nie wykonuje ona tradycyjnego, mrocznego fado, z którym kojarzy nam się Portugalia. Piosenki Dony Rosy są wesołe, lekkie, melodyjne. Towarzyszył jej zespół, czasem jednak śpiewała solo, akompaniując sobie na trójkącie. Wyszedł miły, wyciszający koncert na zakończenie festiwalu, choć przyznaję, że większe wrażenie jednak robi ta muzyka na płycie.

Najciekawszy z "gwiazd" był chyba Andrew Cronshaw, który czarował publiczność na cytrach, fujarkach, fletach i co tam mu pod rękę podpadło. Niepostrzeżenie przechodził od klimatów fińskich przez szkockie po ormiańskie itd. Towarzyszył mu Tigran Aleksanyan, ormiański mistrz duduk oraz Svetlana Spajić, serbska śpiewaczka. Kombinacja różnych elementów z pozornie tak odległych kultur wypadła fascynująco. Na koniec zagrali z nim Władysław i Krzysztof Trebunia-Tutka, a pod sceną zatańczył mały Jaś Trebunia - w kompletnym góralskim stroju.

Dona Rosa fot.:Waldemar Samociuk

Konferansjerkę, jak co roku, prowadził z wielką galanterią wspomniany już Krzysztof Trebunia-Tutka. Co prawda niektóre anegdoty już mu się powtarzają, ale jednak nie nudzą widzom, a Trebunia potrafi wybrnąć z najdłuższej niespodziewanej przerwy ze zgrabną pointą. W jednej z przerw, strojąc gęśliki, na których miał zagrać, mruczy do mikrofonu: Myśle, wezme te złupcoki. Bo jak ja nie wezme, to kto...

Wprawdzie plakaty reklamujące "Nową Tradycję" 2008, które pojawiły się na mieście były mało informacyjne (np. nie było na nich daty ni miejsca), jednak publiczność dopisała tłumnie. Niestety, na koniec nie obyło się bez zgrzytu na tle technicznym - część widzów nie została wpuszczona na koncert finałowy, mimo posiadanych biletów i zaproszeń, z powodów bliżej nieznanych, przez ochronę gmachu. Polskie Radio przeprosiło za ten incydent i obiecało wyjaśnić sprawę.

Inna sprawa jednak trapi bardziej - szkoda, że nie ma miejsca niedaleko sali festiwalowej, w którym można by było się zebrać po koncertach i pomuzykować wspólnie z zespołami. Pomysły klubu festiwalowego w odległych lokalizacjach upadają ze względów technicznych, a wola w narodzie na wspólne granie by była. Może dałoby się wymyślić jakąś formę klubu festiwalowego zaaranżowanego przez organizatorów?

Po "Nowej Tradycji" 2008 mam takie wrażenie, że coraz mniej muzyków i zespołów ludowych chce grać muzykę ludową. Coraz mniej tradycji i folku na Nowej Tradycji, za to coraz więcej "nowego" w rozumieniu tego, co się szerokiej publiczności "powinno" podobać. Czy równanie do gatunków dobrze się sprzedających w kulturze masowej aby na pewno dobrze zrobi muzyce około-ludowej? Czy jej nie zagubi? Pewnie przekonamy się za kilka lat.