Gadki z Chatki

Gadki z Chatki nr 28
maj 2000
Wykonawcy

Dikanda
Muzyka Czterech Stron Wschodu

Agnieszka Kościuk

Dikanda

"Tajemnice muzyki czterech stron wschodu" - pojęcie to świetnie określa repertuar zespołu, w którym znajdują się pieśni i melodie polskie, macedońskie, cygańskie, żydowskie, białoruskie, greckie, ukraińskie, tureckie, ruskie i bułgarskie. Ludowe pieśni zasłyszane, wędrujące, podawane z ust do ust są podstawą do budowy nowych aranżacji .Cechą bowiem muzyki Dikandy nie jest skrupulatna wierność ludowemu oryginałowi, lecz w oparciu się o siłę korzeni i tradycji stworzenie nowego, lirycznego, czy też niezwykle żywiołowego utworu.


Skład:
Anna Witczak - akordeon, tamburyn, śpiew,
Kasia Dziubak - skrzypce,
Violina Janiszewska - śpiew;
Daniel Kaczmarczyk - bębny, przeszkadzajki;
Piotr Rejdak - gitara;
Tomasz Pikulski - kontrabas.

Szczecińska "Dikanda" wystąpiła na tegorocznej "Nowej Tradycji" jako gość i laureat poprzedniej edycji konkursu, kiedy to wyśpiewała sobie I Nagrodę Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Nagrodę Publiczności. Główne atuty "Dikandy" to spontaniczność i wypływająca z niej ogromna żywiołowość, młodzieńczy entuzjazm i wielka radość wspólnego muzykowania, czym zaskarbia sobie sympatię i uznanie tak jurorów, jak i publiczności.


Jak zaczęła się wasza przygoda z muzyką?


Anna Witczak: Wszystko działo się stopniowo. "Dikanda" liczy mniej więcej cztery lata, ale pierwsze osoby zainteresowane wspólnym graniem i śpiewaniem spotkały się już siedem lat temu. Najmłodszy stażem jest nasz góral - Grzegorz Kolbrecki, gra na kontrabasie i jest z nami dopiero od czterech miesięcy.

Violina Janiszewska: Właściwie zaczęło się od tego, że kiedyś Ania Witczak spotkała się z Piotrkiem Rajdakiem i śpiewali razem we Francji na ulicy. Ania wtedy nie grała jeszcze na akordeonie, nauczyła się tego niedawno. Natomiast Daniel Kaczmarczyk pracował w teatrze jako technik i tam przez przypadek zaczął "pukać" w bębny. Ale to nie był jeszcze właściwy moment założenia grupy, "Dikanda" powstała później.

A. W.: W moim wypadku było tak: Gdy mieszkałam w Pile (czyli siedem lat temu), związana byłam z teatrem i uczestniczyłam w różnych warsztatach artystycznych. W tamtym okresie poznałam wiele pieśni z muzyki bałkańskiej, ukraińskiej, cygańskiej i węgierskiej. Zapamiętałam je, a śpiewając dobrze się bawiłam, ale wtedy jeszcze nie myślałam o czymś poważniejszym. Śpiewałam sobie te pieśni sama, z akordeonem, często na ulicy. Później zaczęłam pracować w szczecińskim teatrze, tam spotkałam Violinę Janiszewską i Daniela Kaczmarczyka. Prowadziłam wówczas warsztaty śpiewu, na których uczyłam ludowych pieśni rosyjskich, bo były zarazem wesołe, silne i proste, a oprócz tego -"otwierały" ludzi. Od tamtej pory śpiewaliśmy razem coraz więcej i dla coraz większej publiczności.


Jesteście samoukami muzycznymi?


A. W.: Tak, można tak powiedzieć. Jedynie nasza skrzypaczka - Katarzyna Dziubak, jest "kształcona", poza tym pochodzi z bardzo muzykalnej rodziny, jej ojciec ma swój zespół, w którym Kasia też gra, mama śpiewa w chórze opery i operetki, a siostra gra na wiolonczeli.


Jaka jest wasza muzyka?


V. J.: Nazwaliśmy ją "Muzyką Czterech Stron Wschodu". Łączy w sobie motywy macedońskie, cygańskie, żydowskie, greckie, pojawiają się też rytmy ukraińskie i polskie. Dużo takich melodii ma w sobie Ania, to ona nas uczy. Dawniej, dawniej podśpiewywała sobie trochę z "Muzykantami", często trafiała na warsztaty muzyczne i w różne środowiska folkowe. To wszystko przyniosła ze sobą do Szczecina i dużo melodii ciągle w sobie odnajduje.


Nazwa zespołu...


A. W.: Słowo "Dikanda" oznacza "wszystko i nic", pochodzi z tekstu piosenki, który ułożyłam. Nie jest to tekst w żadnym konkretnym języku, można go tylko porównać z niezrozumiałą mową dzieci. Nie umiem układać tekstów poetyckich i nie jestem mistrzem słowa, dlatego łatwiej jest mi śpiewać po prostu tak, jak język sam układa się do muzyki.


Określacie sami siebie jako zespół folkowy?


A. W.: Prawdę mówiąc pozostawiliśmy tę kwestię ludziom, którzy się na tym znają. Ja dopiero kiedy zaczęłam grać, zauważyłam takie pojęcia jak "etniczne", "ludowe", "folkowe", wcześniej nie zastanawiałam się nad tym.


Podobno macie już na swoim koncie występy zagraniczne?


V. J.: Tak, graliśmy w Szwajcarii i w Niemczech. Naszą wielką pasją są artyści ulicy. Każdego roku, w wielu krajach odbywa się Międzynarodowy Festiwal Artystów Ulicy - Buskerbus Festiwal, w którym uczestniczą ludzie z całego świata. Tacy artyści wędrują razem z festiwalem i zwyczajnie żyją na ulicy. Gdy w Europie jest zimno, to występują np. w Australii. Potem jadą do innego miasta, z innego miasta do innego państwa. Przeróżne rzeczy się tam dzieją. Muzycy występują obok żonglerów i szczudlarzy. Znam jednego takiego cyrkowca, który w ciągu roku potrafi zagrać ok. 300 spektakli na ulicy. W lipcu 1998 taki festiwal był też w Polsce. W tym roku będzie trwał od 1 do 16 lipca, rozpocznie się na Pomorzu, przejdzie przez Zieloną Górę i Wrocław, a potem przez Pragę do Austrii. "Dikanda" występowała na festiwalu artystów ulicy. Tam nawiązaliśmy dużo znajomości, kontaktów i dzięki temu graliśmy w świetnych miejscach. W przyszłości chcemy nadal występować na Buskerbus Festiwal i może kiedyś pojechać z nim do Wenecji...


Kiedy ukaże się wasza płyta?


A. W.: Jest prawie gotowa, cały materiał jest już nagrany, trzeba jeszcze tylko dopracować okładkę. Ukaże się lada moment w wydawnictwie nagraniowym Folk Bogdana Lendy. Płyta nosi tytuł "Muzyka Czterech Stron Wschodu".


Co uważacie za swój największy sukces?


V. J.: Nie chodzi nam tylko o nagrody, nie to jest najważniejsze. Pamiętam, był raz taki moment, że skończył się teatr, z którym Ania i ja byłyśmy związane, i wtedy poczułyśmy się trochę takie "bezdomne". Dlatego "Dikanda" jest teraz dla nas tak ważna i samo założenie grupy uważamy za swoje główne osiągnięcie. Przez ten czas, kiedy gramy razem, zauważyliśmy, że czasem zupełnie pospolite miejsce okazuje się ciekawsze od niejednego wielkiego festiwalu. Nasz najbardziej magiczny koncert odbył się w pewnym pubie szczecińskim, gdy do naszego występu włączył się jakiś były więzień i recytował swoje wiersze. Taka atmosfera jest niepowtarzalna.


A jak będziecie grać w przyszłości?


A. W.: Raczej nie będziemy robić dokładnie tego, co teraz. Na pewno nie chcielibyśmy odejść zbyt daleko od muzyki ludowej, ona pozostanie naszą główną inspiracją i podstawą, ale nastawiamy się przede wszystkim na własne kompozycje, na poszukiwanie swoich brzmień.

V. J.: Na ogół jednak takich rzeczy nie planujemy. Wszystko dzieje się spontanicznie, pod wpływem przypadkowych nieraz fascynacji. Nie lubimy pracy za bardzo uporządkowanej, ustawiania się i przydzielania sobie ról. Nie chcemy wpadać w schemat, bo wtedy trudno o prawdziwy entuzjazm w muzyce.